rzeć na nią. Są wężowe wzroki zatrute... a takim był wasz...
Starzec westchnął głęboko...
— Och! mój podstarości — irocznie odezwał się Czokołd — nie frasuj się tak z sumieniem swém... mógłżeś téj płochéj kobiety dopilnować? hę? i dawszy jéj starego męża? Nie dostrzegłeś mnie, nie widziałeś pana podskarbiego, nie domyśliłeś się wojewodzica, nie był ci podejrzany ani ów, ani drugi, a wszyscy mieli łaski u jejmości...
— Milczże! żywy bezwstydzie! rzucając się ku niemu rzekł stary. Szanuj tę, którą powiadasz żeś kochał... milcz!
— No! no! przecie sami jesteśmy, a ty ją tak dobrze znasz jak ja — spokojnie dodał Czokołd. Gdybyście ty i dwóch księży nie trzymali jéj na uwięzi przed ołtarzem, i nie straszyli piekłem, i nie obałamucili jéj głowy, jeszczeby ona bryknęła... ale straż, jak widzę, dobra...
— Gadaj sobie co chcesz — straż taka, że ani ty, ani żaden podobny truteń się nie dociśnie... rzekł z passyą podstarości.
— E! ja... mniejsza o to, dziś nie jestem niebezpieczny, rozśmiał się Czokołd... pilnujcie jéj tylko od młodszych...
Podstarości w gniewie targnął się za poły czamary i rzucił jakby chciał wpaść z kijem na
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.