związanego żywego rzucili na tego, który już zastygał i drugiego co chrypiał dogorywając. Daléj krzątano się przy wozie, stały konie, ten co był przywiązany z tyłu i dwa Czokołdowe, wąchając się a strzygąc uszami. Sam szlachcic o mało nie jak prosty chłop z ludźmi podróżnemu pomagał, a dokładając ręki, gwarzył i pytał.
— Jakżeście się u kaduka w nocy tu dostali?
— Przez moją niepotrzebną ambicyę, odparł pan Cieszym. Nie lubię lada jako nocować i lada strachowi ulegać. Chcieli mnie tą drogą i węgierskimi zbójami natrwożyć, wziąłem przewodnika z karczemki. Ten mnie tak ładnie zawiódł...
— Zkąd?
— Z karczemki u Czorsztyna, rzekł sługa.
— Gdzie złodziejska przystań właśnie, odparł Czokołd: no! dobrzeście się wybrali. A kogoż to wam dali na prowodyra?
— Chłopa ze Sromowiec.
— Ani chybi musiał Jonasz być, szepnął szlachcic, a to szajka cyganów i włóczęgów, która na gratkę tylko czatuje. Ale im się dobrze dostało, trzech stracili.
Podbiegł Czokołd ku rannemu a związanemu.
— Ilu was było? gadaj! spytał nachylając się ka niemu.
— Idź precz stary czorcie! zaryczał zbój: jeszcze ci oni, co zostali, kości policzą.
— Albo ja im! rozśmiał się pan Jan. Zobaczymy, na dwoje babka wróżyła.
— Proszę pana, przerwał woźnica, który konie uspakajał i uprząż poprawiał: ile ja mogłem zmiarkować, musiało ich być bodaj do dziesięciu, za pierwszym strzałem kule świstały niczego.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.