Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Podstarości się skłonił.
— Niech pani nie wymaga tego odemnie.
— Dwa słowa mu powiem.
— Ani jednego, pani starościno, dodał stanowczo stary. Jeżeli moja powaga mała, wezwę ojca Ksawerego, niech on sądzi.
Starościna poszła do stołu, siadła, zakryła oczy, spuściła głowę, i ciche łzy połykając, skinieniem odprawiła podstarościego, który chwilkę postał w progu chmurny i wyszedł cicho.


Już była noc, gdy Czokołd przebłądziwszy czas jakiś koło dworu, wrócił do gospody, rozrachował się z gospodynią, zapłacił, i chociaż mu ta odradzała podróży nocnéj, konia osiodłał, postanawiając jechać natychmiast. Nawet głupawy syn gospodyni, łamanym językiem, jąkając się usiłował mu wytłómaczyć, że nie pora jeździć nocą, że drogi są złe, niepewne, że zabłądzić łatwo, że wilki się włóczą.
Na to wszystko nie rzekłszy słowa, Czokołd kłapouchemu siodło narzucił, podpiął go, i nie czekając nawet księżyca, który miał wejść za jaką godzinę, karczmę opuścił. Żydek z przerażeniem przeprowadzał go oczyma, wyszedł za nim na próg, i póki tylko w mroku mógł go widzieć, gonił wzrokiem, podziwiając odwagę, z jaką się w podróż udał nieznajomy. Wniósł nawet z téj wyprawy w niewłaściwéj godzinie,