Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na wieki wieków!
— Czy nie mógłbym spocząć tu, bom się w lesie zbłąkał, odezwał się podróżny.
Na te słowa wyszedł od progu ów mężczyzna i ostrożnie zbliżył się do jeźdźca, ale mimo jasnéj nocy trudno mu było dojrzeć rysów twarzy przybyłego.
— Hm! zapytał, a zkądże to i dokąd panisko jedzie?
— Wracam do Ćwikłów.
— Do Ćwikłów?... a toć ja znam tam wszystkich.
— Ale ja świeżo tam przybyłem.
— No! no! i tak się pan puściłeś nocą przez lasy?
— Abo to się człowiekowi bać lasu i nocy?...
— Tać, odparł mężczyzna w koszuli. A co się tycze spoczynku, gdzież to tu u nas kąt znaleźć wygodny?
— Nie ma karczmy?
— A po co nam to? zaśmiał się mężczyzna.
— Konisko dosyć zmęczone, a i człekby też spoczął; za gościnność i kłopot toćby się wynagrodziło.
Słuchający gospodarz na te ostatnie słowa ramionami ruszył.
— Człek się tam nie łakomi na grosz zarobiony na podróżnym, a byleś się pan obszedł tém czém chata bogata... prosimy. Moja żona nie śpi, ogień rozpalimy...
— A konia jest gdzie postawić?