skrzypeczka obok staréj strzelby kłakiem zagwarantowanéj na panewce od wystrzału. W lecie musiała ona zawsze być nabita, a że dzieci mogły ruszyć, na panewce tylko podsypki brakło. Była i torba borsucza myśliwska i róg nawet.
Gospodarz, nie młody już widocznie człowiek, trochę poszpakowaciały, stary był latami, ale ruchem, humorem, głosem, nawet wyrazem twarzy, wydawał się o wiele młodszym niż był powinien. Natura to była snadź gorąca i hartowna razem: chudy, żylasty, opalony, oczka świecące, usta uśmiechnięte, ruchy żywe i niespokojne.
Z alkierza wychyliła się z głową zawiązaną chustką kolorową, żona snadź gospodarza, nie stara jeszcze, ale wyglądająca znacznie więcéj zmęczoną i wyżytą niż mąż. Piękne dosyć rysy twarzy jéj zwiędłe były i powleczone jakiémś cierpieniem.
— Gabryś? co to jest?
— A co ma być! Ot! ogarniéj się, bo gościa mamy.
— O téj porze?
— A jużciż... musimy go przenocować.
— A gdzież?
— Juści w pierwszéj izbie mu naścielem, choćby siana na stole... ale mu się trzeba dać posilić...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.