— Dobrze, daj wódki.
Gabryś skoczył do szafy, wydobył flaszkę, wytarł czarkę graniastą z zielonego szkła i postawił je na stole.
— Pijże waszmość jako gospodarz do mnie, rzekł Czokołd.
Gabryś skłonił głowę, przyjmując tę atencyę z uśmiechem, bo wódki inaczéj nie śmiałby był pić, bojąc się żony, a dosyć ją lubił. Magdusia się też skrzywiła, widząc jak skoro bierze się do kieliszka. Nalał pełny i skłonił się:
— W ręce wasze...
Czokołd głową kiwnął i kieliszek nalany ujął, popatrzał na Gabrysia i rzekł cicho:
— Żeby się nam dobrze działo! Za wasze zdrowie.
— Jak Boga kocham! szepnął do żony gospodarz: te słowa wyrzekł, co tamten zawsze zwykł był mówić gdy pił.
— To on! mruknęła Magdusia.
— Nie, czekaj jeszcze, onby się do Ćwikłów nie ważył. Nie może być...
Szepty ich przerwał Czokołd pytaniem:
— Jakże tu ichmość na tych budkach żyjecie?
— At! at! bieda biedę goni, rzekła rezolutniejsza żona: albo to życiem nazwać można, mój panie?... Aby do końca, wlecze się życisko z kamienia na kamień, miły Jezu... co rok to gorzéj. Byłoć nam tu lepiéj, dodała, za dawnych, a teraz! żal się Boże! Niby to stolnik dobry człowiek, ale on sobie dobry i swoim. Nie ma czasu wejrzeć, ekonomowie robią co
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.