Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

paniczowi, bo domu nie pilnuje, młokosa udaje bałamut, a ze strzelbą i skrzypką byle się wyrwał, to go nie doczekać z powrotem. Ja sama z dzieciskami się zamęczam.
Gabryś się rozśmiał.
— O! kocieł garnkowi... zawołał. Niech spyta panicz: czemu to na mnie te skargi? Bo jejmościby się też tryndać chciało, a musi domu pilnować. Teraz to już połatawszy... ale póki oczka się świeciły a buzia różowiała...
— Ot! milczałbyś kłamco! odparła oburzona Magdusia: czernidła prawisz i po wszystkiém... Zmarnowałam się za tobą i tyle.
Czokołd patrzał na oboje, rozśmiał się tylko.
— Wierzcie mi, żeście się dobrze dobrali do pary, i dajcie pokój wymówkom...
— Nie paniczu! jak sobie chce, zawołała Magdusia, a ja taki więcéj od niego warta... to wisus... i żeby choć umiał zestarzeć! ale jaki był, taki został... Jać przecie dość na starość już rozumu nabrałam.
Rozśmieli się z tego naiwnego wyznania. Rozmowa ciągnęła się dłużéj jeszcze, i nie rychło poszli na spoczynek, gdy już wstawać prawie było potrzeba. Po wyjściu Magdy do alkierza, Gabryś pozostał, i po cichuteńku mówili coś z sobą i naradzali się długo. Czokołd podał rękę gospodarzowi, i znać było, iż się o coś ułożyć musieli. Przed brzaskiem dnia Magda poszła krowę wydoić i mleka przygotować; koń stał osiodłany, zdaje się, że i gospodarzowi i gościowi szło o to, aby go ludzie wyjeżdżającego ztamtąd nie postrzegli. Szarzało jeszcze, gdy dawnych przyjaciół pożegnawszy, dosiadł kłapouchego i ruszył wprost do Ćwikłów.