Był to dzień, na który pan szambelan Grodzki przyrzekł się stawić. Spodziewał się wszakże Czokołd, iż go wyprzedzi, sądząc, że przed obiadem nie przyjedzie. Wyjechawszy do dnia z Murawy, miał aż nadto czasu, by przed godziną kanoniczną przybyć na miejsce. Jakoż wyciągniętym kłusem puściwszy się przez las, około jedenastéj wjechał na dziedziniec. W ganku bawił się, jak zawsze, ojciec z synaczkiem, a Pawełek wyrwał się, wymagając, aby go na kłapouchym po dziedzińcu przeprowadzono. Zszedł i stolnik uprzejmie witając gościa i dopytując kędy bywał? na co mu ogólnikiem odparł Czokołd, że się bez celu włóczył po okolicy i trochę błądził, a lasu się podostatkiem napatrzył.
— No, to cie przynajmniéj drugi raz już nie weźmie ochota puszczać się na wędrówkę bez celu — dodał śmiejąc się gospodarz.
— O! nie ręczę — rzekł Czokołd konia oddając — z dziwakiem takim jak ja, niczego być pewnym nigdy nie można...
Wtém wyszła w ganek jejmość, i z porozumieniem kiwnęła uśmiechając się głową Czokołdowi, jakby mu za słowność dziękowała. Chociaż strój był na oko powszedni, łatwo w nim poznał szlachcic, że się wizyty spodziewała, bo poprzypinała nieznacznie do niego co tylko wdzięk jéj podnieść mogło. Nie zbywało jéj na uroku, a że tego dnia chciała być piękną, była znów zachwycającą. Poczciwy męży-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.