Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

się wylizał, niech Pan Bóg sprawiedliwości domierzy. Zostawić go tu z nieboszczykami.
— Toć mi pasa szkoda, przerwał służący, dość go jakiém łykiem albo postronkiem okręcić.
Czokołd stał i patrzał zadumany.
— Hm, rzekł z wolna, prawdą a Bogiem, gdyby sprawiedliwość była na świecie, wartoby go dostawić do sądu: jakby wisiał, drudzyby mores znali. Jeno tu w tym kącie jak się zacznie inkwizycya, nie będzie temu końca do sądnego dnia. Może gra świeczki nie warta. Kuźma się wyskrobie, jemuby w łeb palnąć było najbezpieczniéj.
— Czorcie ty stary, jęknął ranny, ja tobie tego i w grobie nie zapomnę. Po coś ty tu wlazł? hę? Twoja to była rzecz! Albośmy na ciebie naszli?...
I począł mruczeć i rzucać się, a sługa, któremu snadź o pas szło, wiązał go sznurem, aby zabrać nazad dobro swoje.
— Czego ty na życie moje nastajesz? dodał ranny z gniewem: kiedy swoje może mnie winieneś.
— Dać mu tam pokój, dać mu pokój, rzekł Cieszym, niech sobie zdycha sam.
— Gdyby zdechł, przerwał Czokołd, nicbym nie miał przeciwko temu; ale się wyskrobie i będzie broił.
A miał szlachcic za pasem jeszcze krucicę, i gdy wszyscy osłupiawszy niemal stali nie wiedząc co począć, odwiódł kurek zbliżając się do leżącego Kuźmy, któremu oczy błysnęły białkami.
— Zbóju ty jakiś, wisielcze! rzekł podchodząc, jeśli Pana Boga masz w sercu, westchniéj do niego, aby ci winy przebaczył.