ści, uprzejmości, nadskakiwań szambelana, Teklunia była systematycznie z nim kapryśna, nie zbyt grzeczna, i jakby złe humory spędzić na kimś zmuszona, obrała go sobie za pacyenta, znęcała się nad nieborakiem. Mąż jéj czynił uwagi i starał się o to, aby dlań była delikatniejszą, ale to nic nie pomogło. Szczęściem znowu szambelan, którego już w domu wszyscy, nie wyjmując Pawełka, „szambusiem” zwali, taki był dobry i łagodny, iż się wcale tém obejściem nie obrażał, nie smucił i znosił je z wielką umysłu pogodą. Nie było w początku tygodnia, żeby nie przyjechał parę razy, potém bywał przez dzień, potém znowu rzadziéj i mniéj regularnie, ale w ogóle bez ceremonii i w różnych dnia godzinach. Sama pani tak nabrała gustu do deklamacyi i książek, iż całe dni z niemi trawiła, ale że jéj Pawełek w domu przeszkadzał, słudzy, wrzawa, mąż nawet i t. p., najczęściéj szła sobie z książką do lasku sąsiedniego i tam chodząc czytała, niekiedy bardzo długo — ba! nawet do zmroku. Stolnik nawykły szanować wszystkie jéj kaprysiki, i na ten był wielce wyrozumiały, obawiał się tylko psów albo zabłąkania, ale pani upewniała, że się nigdy nie oddala bardzo od domu.
Pawełkowi i nikomu iść z sobą nie dozwalała, bo jéj to zawadzało. Jeden Czokołd czasem na tych przechadzkach spotykał ją i mawiał, że panią widział.
Miało się już dobrze ku jesieni, liście zaczynały żółknąć na drzewach, ranki i wieczory coraz były chłodniejsze, dni krótsze, lada chwila też jesienny liść, ten co zające z lasu wypędza, i pięknéj pani groził wygnaniem. Może z powodu nawyknienia do przechadzek Teklunia jakoś stawała się coraz smutniejsza. Czokołd
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.