mimo złéj pory liczne także czynił w świat wycieczki.
Nie było już tak dalece mowy o wyjeździe z Ćwikłów, że w przewidywaniu zimy naprawiono piec w oficynie i zaczęto mówić o oknach podwójnych. Tymczasem jednego poranku, cale niespodzianie dowiedziano się, iż szambelan zachorował i przysłał po Czokołda, ażeby do niego przyjechał. Sam stolnik byłby się do przyjaciela wybrał, ale w karteczce prosił i zaklinał chory, aby go nie odwiedzano, że potrzebuje wypoczynku przez dni kilka, a pana Czokołda wzywa tylko dla tego, aby go w niektórych pilnych robotach wyręczył. Chociaż tak na oko nieprzyjazna szambelanowi Teklunia, bardzo usilnie na wyjezdném rozpytywała się rezydenta i kilkakroć troskliwemi opatrzyła go radami. Siadł tedy na koń i pojechał naprost wiadomemi sobie ścieżynkami leśnemi, bo się był dziwnie prędko z miejscowością obeznał, czemu powszechnie się też dziwowano.
W Mieczsługach zastał szambelana w szlafroku, bladego, przed kominkiem, bez peruki, z fizyonomią wielce jakoś zafrasowaną.
Wstał na powitanie gościa, prosił siedzieć, a na zapytanie jak się miał, odpowiedział, że trochę się czuje niezdrowym i zamilkł. Dopiero po długiéj wstępnéj rozmowie przygotowawczéj, jakby zebrawszy się na odwagę, szambelan wstał, i zbliżając się do Czokołda, odezwał się po cichu:
— Pan jesteś człowiekiem doświadczonym i dobréj rady. Życzliwości jego, prawdziwie nie zasłużonéj, tyle doznałem dowodów, iż dziś nie wahałem się wezwać go, byś mi jak przyjacielowi powiedział zdanie swe w bardzo delikatnéj sprawie.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.