Wtém siedzący już na bryce Cieszym krzyknął:
— Mój dobrodzieju, dajcież mu pokój!
Czokołd jakby nie słyszał.
— Wartoby ci łeb roztrzaskać, rzekł, boś ty już niemało ludzi życia pozbawił, jeno litość bierze. Kuźma! słuchaj! przysiąż, że nie będziesz rozbijał, to ci życie daruję.
Było milczenie, jakby zbój stracił przytomność lub mowę; łypnął potém oczyma i tchnął całą piersią, a ktoby się mu przypatrzył, dostrzegłby, iż z całych sił, choć mu z ran krew płynęła, wyprężył się, aby porwać postronki, które przecież wytrzymały.
— Przysiąż mi, to ci życie daruję, powtórzył Czokołd.
Ten milczał.
— A nie, to palę w łeb jak psu, i przed trybunałem bożym wcale za to nie odpowiem. Gdyby tyle tylko grzechu na duszy...
— Panie Janie, rzucićby go tak...
— Kuźma, gadaj!
Zbliżył się szlachcic z krucicą niemal do twarzy, i dopiero ujrzał, że zbójowi po napróżném wysileniu z oczu łzy ciekły, pewno raczéj ze wściekłości niż skruchy, ale któż łzy pozna z jakiego źródła one płyną? nieraz w życiu mylimy się na nich.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.