Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan się zamyślił.
— Niepodobna, rzekł szambelan, teraz niepodobna.
— Dla czego?
— Znowu będę musiał pana nudzić — rzekł szambelan, ale — sub rosa.
— O! sub rosa.
— Widzisz asindziéj, począł cichuteńko już Grodzki — ja... ja jestem potajemnie... żonaty...
— W istocie to komplikuje sprawę.
— Juściż rozwieść się témbardziéj mogę, że ślub był nie zupełnie ważny i skryty, ale co za utrapienie!...
— A żona pańska? spytał Czokołd.
— Cichoż! cicho! chwytając go za rękę, przerwał gospodarz: zaraz to wszystko opowiem... bo już do dna się wyspowiadać muszę... Żona moja, najlepsza osoba w świecie, a przyznam się wam, wielkiem uczynił głupstwo, żem się z nią ożenił.
— Szanowny panie, ironicznie wrzucił Czokołd: ktokolwiek się żeni, zawsze robi niedorzeczność, ale téj choroby rzadko kto uniknie jak ospy. Zresztą stało się...
— Tak, stało się, mówił cicho gospodarz... wzdychając. Pomimo tego majątku, który nie zły jest i coś przynosi, na takiéj stopie jak zwyczaj wymagał, trudno mi się było utrzymać. To życie warszawskie, kto chce być porządnym człowiekiem i na równi stać z innymi, niesłychanie kosztuje. Byłem już zadłużony...
— Prosta rzecz, ożeniłeś się pan dla pieniędzy... wtrącił Czokołd.
— Nie zupełnie, mówił szambelan... Najprzód dodać muszę, że z samego trybu życia mojego to poszło, iż skosztowawszy go zawcze-