związany sumieniem bez sposobu uwolnienia... i jak mnie waćpan widzisz.
— A cóż to panu dziś szkodzi?
— Czyżeś się nie dorozumiał o co idzie? dodał Grodzki.
— Ożeniłbyś się pan?
— Muszę, rzekł szambelan, ona tego wymaga po mnie, przyznać się jéj nie chcę, w jakiém jestem położeniu, a...
— Wcale to nie zabawne, po namyśle począł szlachcic; przecież coś wymyślić należy, a naprzód zyskać na czasie... bo czas wiele znaczy. W sprawach zaś sercowych jak słońce z owocami postępuje czas, zielone dojrzewają, dojrzałe od niego czasem gniją lub schną.
— Ale ja szalenie ją kocham — szalenie i na wieki! zawołał Grodzki. Wiele kobiet widziałem, kochałem się w wielu, żadna mnie tak do siebie nie przywiązała. Ja bez niéj żyć nie potrafię.
— Ile pan masz lat? spytał chłodno Czokołd.
Spojrzeli po sobie.
— Dla czego?
— Bo to strasznie młodo wygląda, coś pan powiedział.
— Ja jestem odmłodzony, jestem do niepoznania... ja... ja ją kocham... ja jestem szalony! wołał Grodzki.
— A ona? spytał posępnie Czokołd.
Na to pytanie szambelan się zarumienił; skromność może nie dozwalała mu wyznać prawdy.
— Ja nie wiem, odezwał się, ale mam prawo sądzić, iż nie jestem dla niéj obojętny.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.