Szlachcic odskoczył.
— Szambelanie, rzekł, tłómacz sobie moje postępowanie jak chcesz, to ci wolno, ale nie masz prawa posądzać mnie o przedajność i chciwość... Wiem, że zrozumieć mnie będzie ci trudno, nie próbuj więc; ale jeśli chcesz dobre zachować stosunki, nie mów nigdy o wdzięczności i wywdzięczaniu. Ja mam na to sposób, że mi się rzecz ta sama wywdzięczy.
— Jak?
— To moja tajemnica, a téj nie dobędziecie ze mnie... i — dosyć tego, urwał Czokołd. Stolnik jest człowiek miękki, żona, ja i Pawełek, którego nasztyftuję, napędzimy go do Warszawy i pojedzie.
Grodzki mu się rzucił na szyję.
— Ale cóż daléj? rozśmiał się smutnie Czokołd, co daléj?
A widząc, że gospodarz nie odpowiada, począł sam patrząc mu w oczy:
— Nielepiéjże byłoby dobra sprzedać, pieniądze zebrać, kobietę namówić i z nią za granicę ujechać? Stolnikby ze wstydu i tęsknoty nieochybnie umarł, a państwobyście się pobrali.
Trąciło to szyderstwem, ale Grodzki znieść je musiał, chociaż widocznie go ubodło.
— Ostatniém więc słowem podróż! zawołał Czokołd. Zgoda — jadę, pomagam i nie mam już tu co robić. Wy, panie szambelanie, wyzdrowiejcie rychło i przyjeżdżajcie do nas. Stolnik tęskni do was. Nie ma poczciwszych kretów nad mężów... natura obdarzyła ich dla spokojności zupełną ślepotą.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.