Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— A przecież nie oni, ale wyście, to jest ojciec pański na swojém postawił — dodał spokojnie na pozór Czokołd; wzięliście im Ćwikły i puściliście ich z torbami.
— Ale waćpan nie wiesz, co to nas zdrowia, życia, spokoju kosztowało... my tego jeszcze dziś wydychać nie możemy!! Ojciec i synek ludzie byli obaj siebie godni... Pamiętają ich tu!
Czokołd śmiał się skrzywionemi usty, ale rzekł bardzo łagodnie:
— Właśnie z okazyi ogrodu, dworu... stawów, często słyszę przypomnienia, że to ich pracą powstało...
— Ale myśmy zapłacili! zawołał stolnik — i niedosyć płacić było, prawować się, męczyć... dojadali nam póki ich stało. Szczęściem ojca i synka diabli wzięli...
Czokołdowi oczy jak u kota w nocy zaświeciły krwawo, pokrył je zaraz powiekami i odezwał się cicho:
— To ich już zapomnijcie, wszak ci nie zmartwychwstaną...
— Zapomnieć nie mogę, na ich wspomnienie samo krew się we mnie burzy, począł stolnik — to nieprzyjaciele rodu naszego, i póki stanie Jasieńczyków a Kobylińskich będziemy się jedli... Ja nawet żałuję, że ich nie ma, bobym się mścił za skrócone ojcu życie.
Czokołd się uśmiechnął.