Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Czokołd się zawahał.
— Płaczesz, rzekł, gdybyżeś za grzechy żałował i pokutował, ale to łzy wilcze.
— No, pal w łeb kiedy masz palić, krzyknął Kuźma; myślisz, że śmierci się zlęknę. Patrzałem ja jéj a ona mnie w oczy niemało razy.
Szlachcic popatrzał, krócicę podniósł, kurek spuścił z wolna i za pas ją schował.
— Żal mi cię, boś mężny choć zbój, zawołał. Żyj, katem ci być nie chcę, a kiedy ci Pan Bóg męztwo dał, pamiętaj go lepiéj używać.
To mówiąc odwrócił się szparko i skinął na sługę, by mu konia dał, na którego raczéj skoczył niż go dosiadł, a Cieszym i ludzie jego, którzy na tę scenę patrzali, jakoś odetchnęli lżéj. Więc Czokołd z koniem, oba zręczni, wdrapali się na wyższy brzeg parowu, aby brykę stojącą w nim wyminąć; jeno krzyknął szlachcic po za siebie:
— Za mną jechać proszę!
I tak ciemną znowu nocą, bo ognisko dogasało za nimi, powlekli się do Czerwonego klasztoru...


Już było późno w noc, gdy się dobili do gospody, stojącéj niedaleko kościoła i opustoszałego naówczas klasztoru. Brama była zamknięta, światła nigdzie, a że w murach też jeden ksiądz staruszek wikary podówczas mieszkał i z obawy napaści wcześnie się zamykał, nie było nadziei, aby się tam dostać można. Czokołd wszakże, który tu wszystkich podobno znał, do okna poszedł i póty w nie na różne sposoby kołatał, aż odpowiedzi się dobił i żyda gospodarza uprosił, aby mu wrota otwarto. Dobrze było, iż głos znany o to się dopraszał, inaczéj bowiem po nocy, podstępu się jakiego obawiając, pewnoby żyd nie puścił, a dobrze czas było po do-