— I uważasz pan zemstę taką za prawowitą? spytał.
— A juściż! Niech sobie księża co chcą gadają, krew za krew, życie za życie... pod tym względem jestem poganin... Użyłbym wszelkich środków, byle ojca pomścić...
Podniósł jakoś oczy na Czokołda, który skrzywiony stał milczący.
— A waćpan co na to? zapytał.
— Ja się cieszę mości stolniku, bo właśnie w téj rzeczy jestem zupełnie zdania pańskiego... Wysoka to satysfakcya... zemsta, gdy się na nią długo czekało i pożądało jéj... Wyobrażam sobie także, iżbym niczego nie szczędził, by jéj dopiąć...
Zamilkli; szambelan tymczasem skorzystał z chwili dla zawiązania żywéj rozmowy z gospodynią w drugim kącie pokoju.
Czokołd powiódł po téj parze oczyma z pewném zadowoleniem, a potém jakby dla przerwania niemiłego przedmiotu, przywołałał do siebie Pawełka i wziął go na kolana, bo się z nim chętnie bawił.
— Słuchaj, chłopcze, odezwał się: poprośże tatka, ażeby cię zawiózł do Warszawy, tam to dopiero raj.. zabawek bez miary... heca... teatr, baliki dziecinne... zobaczysz...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.