Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

stem, ani onoby się zemną nie pogodziło... ale mógłbym się przydać na coś tu, zastępując stolnika i pisząc mu co tydzień rapporta...
Kobyliński spojrzał nań z rozpaczą prawie.
— I ty bo już bębenka im chcesz podbijać!! No! no! nic z tego... nie pojadę...
— No — a gdyby pani z Pawełkiem, choćby dla wyszukania nauczyciela dla niego pojechała na czas jaki? rzekł Czokołd.
— Tyś dobry do rady, jak Boga kocham! westchnął Cieszym. No! no... dość tego...
Zważywszy, że na przełamanie pierwszych lodów dosyć się zrobiło, dano pokój rozmowie. Po obiedzie wszakże bardzo łagodnie Czokołd do niéj powrócił, zagajając o Warszawie. Sama pani rzuciła okiem na szambelana i wyszła... a Grodzki ujął pod rękę gospodarza i we dwóch puścił się z nim do ogrodu, bo dzień był bardzo piękny jeszcze.
— Mam, rzekł, pewne prawo mówić do kochanego stolnika, jako dobry jego przyjaciel... posłuchajże mnie, proszę... Dla czego się tak znowu bardzo opierasz życzeniu żony? Wiesz, że z kobietami na ten sposób nic dokonać nie można... bo one jeszcze mocniéj przy swojém stoją. Jeśli stolnikowa wzięła do głowy tę Warszawę, puśćcie ją do niéj na jaki czas, najlepiéj się z tego wyleczy gdy spróbuje.
— Macie zapewne słuszność, wzdychając począł Cieszym, ale jakże mnie tu zostać samemu?... a uchowaj Boże, by dziecko zabrała, tobym się tęsknicą zamęczył, a pojechać z nią... druga bieda... Dziecko też zostać tu zemną nie zechce... Słowem...
— Jakto! nie poświęcilibyście się dla żony? wy?
— Na wszystko co chcecie, ale na zimę do miasta... nie. Ja się znam, dodał Kobyliński — żywbym nie powrócił...