Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja Maryniu — przerwał nagle stolnik... poznałaś moją żonę?
— Tak! miałam przyjemność! odpowiedziała cicho przybyła...
— Choć jesteś moją cioteczną, lecz dla serca mego rodzoną — odezwał się stolnik... Tekluniu, proszę cię o przyjaźń dla niéj... O! jakżem ja ci rad!
Na twarzy stolnika w istocie widać było żywe rozradowanie, zapominające o wszystkiém co go otaczało... przeciwnie Teklunia stała z zagryzionemi wargami, patrzała na tę siostrę spadłą z nieba i zdawała się jéj niezupełnie rada. Oczy jéj z męża przechodziły na Marynię, a z niéj na niego... nie umiała się odezwać słowem... Stolnik się za oboje krzątał, i po pierwszém przywitaniu pobiegł w domu z Gomółką rozporządzić, aby pokoje dla przybyłéj przygotowano i aby jéj na niczém nie zbywało. Teklunia milcząca, dumna, zimna choć obowiązkom gospodyni czyniła zadosyć, widocznie rada nie była z tych odwiedzin, które groziły, że się ani kilku dniami, ani tygodniem nawet nie obejdą. Kobyliński zapowiedział zaraz głośno, że kochanéj siostruni nie puści tak łatwo... a ta też się nie wyrywała... Szambelan po kilku grzecznych słówkach, cofnął się zaraz wracając do domu. Czokołd wysunął się do oficyny... państwo zostali sami... Wkrótce wszakże i piękna Teklunia wyszła ze złym widocznie humorem. Rezydent chodził zadumany przed oficyną, gdy na niego kiwnęła jejmość. Z twarzy znać było gniew i oburzenie, które sobie Czokołd tém tłómaczył, że się pani obawiała, aby to jéj projektów nie pokrzyżowało.
Przechadzała się nadąsana po ganku, a zobaczywszy szlachcica, kiwnęła na niego... wsparła się na poręczy ganku i zaczęła rozmowę.
— Jestem zła, ale zła! no!
— Ja to widzę, tylko nie rozumiem czego...