Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszła się po pokoju.
— Waćpan się nie domyślasz?
Kobyliński już z tego nieszczęśliwego waćpana domyślał się czegoś złego.
— Nic się nie domyślam...
— Powinieneś zrozumieć, że przecie kochana ta siostrzyczka i ja pod jednym dachem długo wytrwać nie możemy.
Cieszym pobladł, ale się zmarszczył. Kobieta nawykła była do posłuszeństwa z jego strony; tym razem czuła, że napotka opór.
— Nie rozumiem, rzekł ponuro stolnik: moja siostra w moim domu ma prawo być póki zechce, nie spodziewam się, żeby jéj żona moja tego chciała zaprzeczyć.
— Siostra! siostrzyczka! wybuchnęła nagle Teklunia: przecieżeś mi waćpan sam się przyznał do tego, żeś się w niéj kochał i chciał topić dla niéj.
— Właśnie dla tego, żem się przyznał do tego, możesz być spokojną, odparł poważnie mąż. O mojém przywiązaniu nie wątpisz...
— Wątpię, jeśli ją tu zatrzymasz, przerwała kobieta.
— Nie mam na to rady, bo że ją zatrzymam to pewna, dodał stanowczo stolnik. Przetrwam te burze i dąsy... i zważać na nie nie będę.
Po raz to pierwszy w życiu dobroduszny, łagodny, posłuszny mąż pięknéj Tekluni śmiał podnieść głos z taką pewnością siebie i oświadczyć, że postawi na swojém. Przez chwilę też piękna pani stała niema, zdziwiona, nie dowierzająca uszom swoim; zbladła z razu, potém rumieniec począł występować na twarz, która się oblała krwią, oczy się zapaliły, piękne jéj rysy nabrały wyrazu srogości prawie dzikiéj. Lambert spojrzawszy na nią, odstąpił krok, nie mówiąc słowa. Straszny ten gniew wyraził się naprzód w sposób bardzo oryginalny, Teklunia rozdarła chustkę, którą trzymała w ręku. Stolnik ochłódł.