Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tekluniu! zawołał wracając do swego charakteru, składając ręce i modląc się do niéj: czyż ty nie widzisz, nie wiesz, jak ja cię kocham?
Teklunia twarz odwróciła, łagodność męża dodała jéj odwagi.
— A pięknie kochasz! krzyknęła. Ślicznie kochasz! Cóż to za kochanie, kiedy tego co ja chcę nie robisz?
— Bo nie mogę, rzekł stolnik.
— Dać jéj radę i odprawić.
— Tekluniu! prosił mąż.
— Im bardziéj się waćpan upierasz przy tém, zawołała żona, tém ja przy swojém mocniéj stać muszę. Widać, że się dawne uczucie zachowało.
— Krzywdzisz mnie, szepnął stolnik, krzywdzisz ją...
Odwróciła się tyłem stolnikowa, wsparła na rękach obu o stół i wyrzekła stanowczo:
— Między mną a nią trzeba wybierać.
Kobyliński pomilczał chwilkę.
— Nie rozumiem, rzekł, co ci jest, ale gdy mam do wyboru pomiędzy kaprysem kobiety a obowiązkiem sumienia, wybieram ostatni. Dobra noc!
Dopiero po stuknięciu drzwiami zerwała się Teklunia z siedzenia, i rozpuściwszy włosy, poczęła wzburzona chodzić po pokoju.