— Pani zawsze mi ślicznie wyglądasz... zdroe wie to wielki dar boży. Spodziewam się, ż chłopaczek także ma się dobrze... Pan stolnik też?...
— Dziękuję ojcu, zdrowi wszyscy...
— Pani się stęskniła do starościny. O! to się pojmuje! I jéj też serce do rodziny się wyrywa, ale sobie zadaje umyślnie prywacyę tę... aby co dla niéj najmilsze, tego się dobrowolnie pozbawiała... To powód dla którego często miesiącami całemi państwa nie widuje... a im więcéj na tém cierpi, tém mocniéj się do tego postu serca przywiązuje...
— W istocie, bardzośmy się dawno nie widziały...
— A! jakżeby to źle było... gdyby się pani dziś choć na chwilę widzieć nie mogła!
— Ale nie sądzę, żeby mnie to spotkało.
— Nie wiem! nie wiem! w tych rzeczach nie zwierza się starościna nawet spowiednikowi... ja nic nie wiem. W każdym razie tylko życzyłbym nie długą prowadzić rozmowę... Czy pani ma co szczególnego o czém by chciała?... Cicho wsunął O. Ksawery.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.