Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziała spokojna, nie śmiejąc nawet pytać o przyczynę nieszczęścia, tak od razu była jéj pewna.
— Mówże mi otwarcie, dziecko moje — co ci takiego?
— Całe życie moje nieznośne, okropne... nie do wytrzymania... Mąż człowiek tak prosty... tak pospolity... alem już nawykła była do jego gminnego usposobienia, do nudów, do pustyni téj, i byłabym je znosiła, gdyby się nie stał grubianinem...
— On! co ciebie tak kocha?...
— On! ruszając ramionami mówiła stolnikowa — w istocie kochał mnie po swojemu... miłością upokarzającą... w któréj nie wiem czy była kropelka uczucia... ale! mama nic nie wie.
— Cóż mam wiedzieć? spytała surowo i zimno matka.
— To jest człowiek zmysłowy, bez serca, i teraz... proszę sobie wystawić, siostrę swą cioteczną, w któréj się kochał niegdyś do szaleństwa, sprowadził mi do domu...
— Miałażbyś go posądzać!
— Ale ja jestem pewna! Ona owdowiała... przybyła, przyjął ją cały rozogniony, a gdym mu uczyniła uwagę łagodną, że to nieprzyzwoicie... wypowiedział mi wprost, że jeśli mi się nie podoba pobyt siostry, mogę wyjechać...
Matka zerwała się z siedzenia.
— Mów mi prawdę! zawołała — ja znam Lamberta, on tego powiedzieć nie mógł.
— Jak mamę kocham, uderzając się w piersi, podchwyciła oburzona córka — jakże? mama mnie nie wierzy! A! to już coś okropnego!
Załamała ręce tragicznie, a głowa jéj na piersi opadła. Starościna zamyśliła się; widocznie odgadywała co ten spór małżeński wywołało, czuła