Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

co o nim i o mnie, to zupełnie niesłusznie. On mnie nie obchodzi wcale. Ale proszę mamy, kto tak jak ja nudzić się musi, chwyta pierwsze lepsze towarzystwo...
Starościna słuchała z uwagą, a Teklunia coraz żywiéj papląc, coraz się plątała więcéj.
— Ręczę że ten pan... ale jakże się nazywa? przerwała po chwili matka — bom zapomniała.
— Szambelan Grodzki...
Starościna pomyślała trochę, jakby zbierając wspomnienia.
— Ten twój szambelan, pewno na zimę jedzie do Warszawy?
— Ja nie wiem, wątpię... obruszyła się córka; zresztą na dowód, że mi to wszystko jedno, chciałam jechać z Lambertem, ale gdy dla mnie co zrobić potrzeba... nigdy nie raczy...
Z ustami zaciętemi smutnie słuchała szczebioczącéj starościna... z oczu jéj czytać było można, jakby tęskne wykrzykniki: „Wszystko to było zemną... i jam tém życiem do teraźniejszego przypłynęła smutku...“
Teklunia przestała szeptać, gdy spostrzegła, że matka w myślach zatopiona nie słucha jéj wcale, i milczenie zapanowało na chwilę. Po niém dobył się oddech ciężki z piersi matki i powoli zaczęła:
— Nie mów mi już nic — ja wiem wszystko... Ty się nudzisz, ty się wyrywasz, ty pragniesz żyć... kosztować zakazanego owocu... szukać czego nie znajdziesz nigdzie. Spójrz na mnie: matce przed córką ciężko uczynić to wyznanie, ale ono potrzebne dla dobra twojego... I ja nudziłam się w domu, i mnie sprzykrzyła się dobroć powszednia mężowska i miłość, która się stała chlebem powszednim... Chciałam innéj, pragnęłam namiętności, zmiany, szerszego koła dla oczu i serca... a patrz