Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie mnie to zaprowadziło... do czarnéj téj sukni żałobnéj, do pokuty u ołtarza... Próżno, próżno miotamy się na tym świecie złudzeń, wśród tych mar, które z dala wydają się żywe, a z blizka trupami są... Dziecko moje...
— Mamo droga... ale ja...
Tu rozpłakała się Teklunia i oczy zakryła.
— Ja ci nic nie pomogę i nie poradzę nic — rzekła matka. Pobłażającą być nie potrafię, pomódz do zguby nie dozwala sumienie...
Znowu potokiem wyrazów niewinność swoją usiłowała udowodnić stolnikowa, ale ten najmniejszego nie czynił wrażenia.
— Jeśli sumiennie zaręczyć możesz, że jedziesz bez myśli płochéj, jedź — dodała starościna; ale jeśli szukasz szczęścia na téj drodze... dziecko moje, ja cię zaklinam, zostań, znieś małe przykrości, a nie narażaj się na stokroć straszniejszą dolę.
Rady matki znowu odbiła córka usiłując już zwrócić rozmowę, w któréj czuła się odgadniętą i pokonaną; starała się uspokoić starościnę i zmienić tok myśli, aby się od przykrego tłómaczenia uwolnić. Nie wiele wierząc też w skuteczność rad i przestróg matka zamilkła... Teklunia poczęła mówić o trybie życia, o podróży męża i swém osamotnieniu długiém, potém o zmianie w domu zaszłéj z powodu osiedlenia się szambelana i zamieszkania rezydenta.
Ażeby szambelana zatrzeć, rozwiodła się teraz nad ostatnim, opowiedziała męża wypadek, i bez litości dla człowieka, który życzliwie jéj dopomagał, szydzić zaczęła z Czokołda.
— Żeby bo mama widziała, nawet gdy rezydenta sobie dobierze, to coś osobliwego, bo to stary, zadumany, porywczy jakiś, fantastyk i do tego bardzo zagadkowy człowiek. Wszędzie