Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

śmielił się przypomnieć spóźnioną godzinę, potrzebę spoczynku i czas jaki zabierze modlitwa... Teklusia wstała, by odejść; a po wysunięciu się O. Ksawerego, który snadź przeczuł, że w téj chwili mógł być zbyteczny, starościna zbliżyła się do niéj...
— Jedź jutro rano, moje dziecko, do domu; ja mam do południa moich nabożeństw i modlitw, więcbyśmy się widzieć i mówić z sobą nie mogły... Jedź, ale... przyszléj mi męża twego, ja się z nim rozmówić potrzebuję.
Słowa te wymówione z powagą, dreszczem przejęły Teklunię... tego sobie nie życzyła wcale, a nie przeczuwała, by to nastąpić mogło, wiedząc jak matka unikała z ludźmi spotkania.
— A! do czegoż się matka ma męczyć napróżno! zawołała. Ja się lękam, żeby Lambert domyślając się skargi, nie wziął mi jéj za złe... Nie! nie! ja już sama dam z nim sobie radę...
— Przyszléj mi go, proszę cię. Bądź spokojna zresztą, że się żadnych skarg z twéj strony nie domyśli. Nadto mi o los i przyszłość twą chodzi, abym pośrednicząc niepotrzebnie oboje ważyć miała... Musi się jednak dla samych interesów widzieć zemną. Tobie tylko jedną dać mogę radę: nie wierz mężczyznom. Twój stolnik prostoduszny jest, ale daleko bezpieczniéj z nim jeszcze, niż z drugimi, co są do zbytku wykształceni i ogładzeni. Wierz mi.
To mówiąc pocałowała ją w głowę i chciała odejść, gdy Teklunia spytała:
— Ale mogęż ja cierpieć tę kobietę?
— Dopóki nic nie masz jéj do zarzucenia oprócz tych swoich przywidzeń, cierpieć ją musisz: moje dziecko...
I tak się rozstały. Ode drzwi matka przypomniała jéj jeszcze:
— Przyszléjże mi stolnika...