Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

karmiła go, napoiła, i podstąpiwszy do stołu, poczęła śmiało:
— Mój dobry panie — co tu kołować, bałamucić, stękać, kiedy najlepsza prawda prosto z mosta? Powiedzcie mnie, co wy z Gabrysiem konszachtujecie?... bo — ej — żeby ino biedy nie było! Ja jegomości dobrze życzę, a no! mężowi muszę jeszcze lepiéj, bo przez niego żyjemy choć nędznie z dzieciskami. Mój dobry panie... co też myślicie? co wy robicie?
— A no, czysto — nic — rzekł Czokołd. Co bo ci się roi, moja Magdo... zkąd te myśli?
— No — gadaj pan zdrów — kiedy ja czuję, że z czémś się niemal od pierwszego dnia kryjecie. Słuchajże jegomość, dodała siadając na ławie: Ja jestem prosta kobieta, ani tam wielkiego rozumu nie mam, ale Pan Bóg nos dał: czego nie wiem, to poczuję... i taki teraz nic mi z głowy nie wybije, że wy coś namydliliście. A co? nie wielka to mądrość odgadnąć: wam w sercu i w głowie ino pomsta na Kobylińskim i na starościnie; albo na jednego, albo na drugą czyhacie.
Czokołd chciał przerwać, kobieta mu nie dała.
— Słachajże‑no jegomość do końca, potém będziesz już gadał co zechcesz. Otoż tak ja sobie rozkalkulowałam... Chcecie się do tego Gabrysiem posłużyć... Gabryś mały człowie-