Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

bym i na swéj niwie legnąć. A w człowieku gore zawsze coś, co go pędzi, by do roboty jakiéjś rwał się, więc też ażeby życie ocalić, ma dosyć pracy.
Cieszym słuchał jakby nie rozumiał i głową kiwał.
— E! e! przerwał, bądźcie bo szczersi. Coż tu robicie? czyście się okupili? gdzie siedzicie?
— Okupili! rozśmiał się Czokołd: okupili! powtórzył raz jeszcze. Nie było za co pomyśleć o tém. Nająłem sobie we dworze w sąsiedztwie izb parę, miejsce w stajni na konie, wziąłem tę kłodę coście widzieli na służbę, i włóczę się po Węgrzech i po Spiżu, aby jak życie przeszło.
— Ale coś przecie począć było trzeba aby żyć, a nie macie gospodarstwa?
— To się też czasem zapoluje, czasem końmi pohandluje, bo tego szlachcicowi nie srom, rzekł Czokołd. Na koniach się też dobrze znam, a zarobi się jaka dukatów garść na szkapie, to starczy na czas jakiś, bom nie pieszczony i marcypanów nie potrzebuję.
Westchnął i winem popił.
— Ale wśród téj dziczy, rzekł Cieszym, to już prawdziwie chyba za karę bozką wymieszkać można; jabym tu złoto kopiąc nie wybył. Nie wiem gdzie jaki dwór szlachecki naleźć, pustkowie takie, życia naszego nie ma, smutno jak na cmentarzu.
— Dla mnie gorszym cmentarzem tamte kraje, gdzie ono życia więcéj, ozwał się Czokołd. Tam co krok to mogiła, a tu! ze zbójami i cyganami mieć do czynienia!! Ani swata ani brata, ani nazwiska ludzkiego, ani rodziny. Człek przynajmniéj zapomni czasem czém i kim był... ot i lepiéj!
Na widok tego smutku, który się z każdém niemal słowem dobywał z człowieka biednego,