Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

może być pani spokojna, że nikt nie pozna...
Teklunia dała mu znak, aby milczał... nie chciała z nim więcéj mówić o tém, była niespokojna i zakłopotana. Rzucała się w otchłań dobrowolnie, namiętnie, a mimo to w chwili gdy krok stanowczy uczynić miała, jakaś tęsknota do dziecka, do domu, do tego spokojnego życia, które wczoraj jeszcze zdawało się jéj nieznośne, serce uciskała. Łza dobywała się jéj z oczu.
— Pilnuj pan mi ich, zawołała: ja, mimo jéj świętości, tę kochaną siostrzyczkę posądzam. Mój Lambert jest w ciągłych czułościach.
Czokołd pokiwał głową.
— Ale cóż to panią obchodzi?
— I bardzo! zawołała tupiąc nóżką; ja tego nie chcę, on powinien kochać się we mnie.
— Nawet gdy pani...
— Cóż, pani? co! pani! przerwała stolnikowa: waćpan śmieszny jesteś... W tém nie ma nic złego, to przyjaźń jest tylko, to uczucie najniewinniejsze... ale ja jestem już tu śmiertelnie zanudzona, i mnie się choć rozrywka należy.
— No, to i jemu także, szepnął Czokołd.
— Ja też nie bronię, rzucam tych państwa, aby im nie przeszkadzać; ale żeby miał znowu w amory się wdawać, na to nie pozwolę.
— Mnie się zdaje, że im obojgu wcale one nie w głowie, odparł Czokołd.
— I Pawełka mi pan pilnuj, żeby go ta kobieta nie bałamuciła... psuje mi dziecko...