Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

wstała z siedzenia, i zdawało się, że chce uniknąć dalszych zwierzeń, chociażby ucieczką. Twarz jéj surowy przybrała wyraz.
— Proszę pana — zawołała szybko — ani słowa więcéj! i tak mówiłeś pan za wiele. Nie zasłużyłam na jego zaufanie, a sądzę, że obdarzając mnie niém, fałszywie osądziłeś kobietę obcą i nieznajomą... Jestem tu chwilowym gościem... i...
— Tak, pani; wiem, że się nieprzyzwoicie znajduję, dodał Czokołd; ale się przemogłem i poświęciłem dla objaśnienia pani. Sądź pani jak chcesz o mnie, jam dopełnił swego... To co przepowiadam stanie się, a co poczniesz pani w takim razie, do mnie nie należy. O to tylkobym prosił, abyś pani zamilczeć o tém raczyła przed stolnikiem, i nie truła mu wcześnie spokoju, bo to się na nic nie przyda.
— Przepraszam pana, jeszcze zapobiedz można — jeśli tak jest jak pan mówisz...
— Przepraszam panią, uśmiechając się złośliwie dorzucił Czokołd — już nie ma czemu zapobiegać...
To mówiąc szlachcic powoli wycofał się z pokoju. Kobieta padła na kanapkę, zakryła twarz rękami, płakała troszkę, potém rozognione oblicze podniosła w górę, usiłując jakby zebrać myśli. Rzuciła robotę, poczęła chodzić po salce, zamyślona, w pół przytomna. Przeglądała się mimochodem we zwierciadłach nie przez próżność, lecz aby dostrzedz, czy łez i wzruszenia wchodzący Lambert lub Pawełek nie do-