Cieszym litował mu się bardzo. Wstał z ławy i postąpiwszy ujął go za ręce obie.
— Ej! bracie! zawołał, na prawdę tu w tych górach zdziczeliście, i ta mowa nie nasza, i sentymenta też niezwyczajne. Jakaś to mizantropia gdyby mnicha na pokucie; a to mospanie szlachcicowi nie przystało. Tak abdykować i losowi dać za wygraną, nic potém. Im się zmaga bardziéj na nas ów okrutnik los, tém mu śmielsze stawić trzeba czoło. A widzę, że wam na odwadze nie zbywa, więc co tu długo gadać? Wyście mnie ocalili życie, jabym wam chciał wasze osłodzić.
Czokołd podniósł głowę, popatrzał i szydersko się uśmiechnął ruszając ramionami.
— Mówcie bo jak przed bratem, napierał Cieszym: chyba co na własném sumieniu macie, albo was do téj ucieczki zmusił rygor prawa... hę?
Ruszenie ramion było odpowiedzią.
— Źle się domyślacie, rzekł po chwili: na sumieniu nie mam nic, niczyjéj krwi ani krzywdy, mógłbym powrócić kiedybym chciał, jeno nie mam do kogo i po co.
— Panie Janie, prawda to, że się mało znamy, ale spojrzyjcie mi w twarz, ona też coś mówi; jam zaprawdę nie bardzo zły człowiek. Gdybyście popróbowali na wóz siąść i do Ćwikłów pojechać?
Dziwne było wrażenie, jakie na Czokołdzie uczyniło nazwisko miejsca, bo się wzdrygnął, poruszył i cofnął, jakby się niemal pogniewał.
— Wierzę święcie, odparł: że z was tak dobry człek jak twarz maluje, ale mój dobrodzieju, i u najlepszego bodaj na łasce nie bywać.
— E! panie Janie, otoż szlachecka buta i zaraz łaska. Tylko pomyśl kto tu komu czyni łaskę: czy ja acindziejowi, czy wy mnie?
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.