Wypadek, o którym mówić mamy, był tak osobliwy i niezwyczajny, iż o nim do dziś dnia jeszcze w okolicy rozpowiadają, chociaż późniéj rzecz się wyjaśniła. W początkach jednak całe sąsiedztwo, znajomi i nieznani niezmiernie byli nim zajęci, i można powiedzieć, że człowiekaś nie znalazł na dziesięć mil w około, coby o tém nie rozpowiadał, nie tłómaczył, a każdy po swojemu. Z tego wynikło, że się poplątały o tém podania, i wieści chodziły sprzeczne, a prawdy z razu dojść nikt nie mógł. Osnowa wszakże była następująca:
Pod wieczór późną jesienią pan Lambert Cieszym Kobyliński, znany nam dziedzic Ćwikłów z przyległościami, o mroku już zapytał o syna Pawełka, kilkoletniego chłopaka, jedynaka swego ulubionego wielce, który wybiegł był przed parą godzin swoim zwyczajem na swawolę, a co mu było najmilsze, do stajni. Gdy się już dobrze ściemniać i mierzchnąć poczęło, a chłopak nie wracał, wysłał pan Lambert, który w pokoju bawialnym grał w maryasza z rezydentem swym Czokołdem, starego sługę Gomółkę, aby chłopca wyszukał i przyprowadził, bo i noc nadchodziła, i wieczór był chłodny a wietrzny.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
TOM DRUGI.
—