Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

Po upływie może dobrego kwadransa wrócił stary sługa, powiadając, że panicza nigdzie nie znalazł, i chyba się gdzie w domu ukrył, albo spał w kątku, jak to bywa o szaréj godzinie. Dowiedziawszy się o tém pani Duńska, siostra cioteczna stolnika, i pan Czokołd, poszli szukać natychmiast dziecka, ale w całym domu go nie znaleźli. Służba pobiegła naokoło, do ogrodu, na folwark, bo już ojciec zaczynał być niespokojny. Nigdzie jakoś Pawełka nie było, widziano go tylko zaraz po obiedzie, że w kożuszku na spencerek wdzianym i z batożkiem wyszedł do stajni, zkąd zdaje się, że potém wybiegł na pole i do przyległego lasku, który się ciągnął tuż za zabudowaniami, bo tam go jeszcze czeladź widziała. Daléj już nikt nic powiedzieć nie umiał. Chociaż nie mogło się nic stać, a chłopak latawiec często daleko zabiegał, rozesłano ludzi już coraz na straszniejsze wpadając domysły, tak, że sadzawki w ogrodzie posłano przepatrzyć, czy uchowaj Boże do któréj nie wpadł. Nie było wreszcie zakątka we dworze, począwszy od strychów, któregoby nie przepatrzono, myślano bowiem, że się na figla schował; posłano na wieś i na wszystkie trakty... dziecka ani śladu.
Już się noc poczynała i ojciec ręce łamał, nie mogąc pojąć co się stało; ofiarowali się więc wszyscy kto żyw, Czokołd, ekonom, woźnica, stary Gomółka puścić na wzwiady. Ale co to jest dziecka szukać, które w lada kąt skryć się może? Do godziny dziesiątéj nadzieja była, iż nareszcie zbłąkanego chłopca wynajdą, wyszli ludzie z kagańcami i latarniami w las hukając, ojciec sam też jak oszalały, co było we dworze służby; ale popowracali wszyscy nie dostawszy nawet języka. Od téj chwili, gdy Pawełka na łące widziano, nikt nie pojmował, co się z nim stało.