Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

nosili nic nie było warte, bo w istocie śladu, po którymby iść daléj można, nikt nie znalazł. Ugruntowało to przekonanie, że chybaby matka dziecko wykraść kazała, bo gdyby je wypadek jaki spotkał, jużby przecięż odszukano jakiś znak nieszczęścia.
Czokołd obiecał pośpieszyć do Warszawy, a bodaj z drogi dać znać, jeśliby co znalazł, ale i od niego wieści brakło.
Można sobie wystawić, co się we dworze działo. Ojciec do tego syna jedynaka był niezmiernie przywiązany, a teraz gdy mu i żony zabrakło, gdy sam jeden na świecie pozostał, do rozpaczy i melancholii dochodził. Zamykał się po całych dniach w swojém mieszkaniu, i tam podparty na rękach, kryjąc się ze wstydu, jak bóbr płakał. Gomółka i inni dworscy przywiązani do pana, który dla nich wszystkich był najlepszym, rozpadali się pragnąc mu dopomódz w wyszukiwaniu nieszczęśliwego dziecięcia, którego losu nikt nawet domyślać się nie śmiał.
Wkrótce wszakże wszystkie środki były wyczerpane, a od Czokołda listu jeszcze się nie doczekano. Na miejscu poruszono niebo i ziemię, strzęsiono sąsiedztwo, rozpytywano po traktach. Zdawało się czasem, że jakiś cień poszlaki odkryto, ale wnet okazywało się, że było to gorliwości i łatwowierności złudzenie.
Trzeciego dnia z rana, Gomółka, który cierpiał tyle przynajmniéj co sam ojciec, przyszedł do osmuconego i rozpaczającego w niezwykłéj godzinie, widocznie zbierając się na wypowiedzenie czegoś niełatwego do wyrzeczenia. Chodził długo po pokoju, ścierał, porządkował, chrząkał, aż się nareszcie do pana zbliżył i ręką do kolan skłonił.
— Mój drogi panie, posłuchaj starego, posłuchaj, daj pokój żalom, nie zagryzaj się, życia sobie nie zatruwaj. Bóg dał, Bóg wziął i Bóg