Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no, mruknął Czokołd: już mi tylko dajcie święty pokój, bo to z tego nic nie będzie.
I wstawszy z ławy począł się żywo po izbie przechadzać, aż wtém Cieszym, który zmilkł trochę posmutniawszy, ozwie się nagle:
— Ale ba! co bo mi to po głowie teraz chodzi! Acindziéj Ćwikły znałeś i nasze strony wam nie obce... może macie u nas rodzinę?
— Żywego ducha! prędko i gorąco począł Czokołd: nikogo nie mam, nie wiem... a na całym święcie bodaj czy krewnego mam, chyba po Adamie.
— No, toć tém lepiéj, rzekł Cieszym, a mnie to na myśl przyszło, poczekajcie, abym się nie omylił. Ćwikły nabył mój ojciec od Jasieńczyków Krajewskich. Czekaj! ostatniego Krajewskiego matka... ale tak! tak! Litewka była... no! nie mylę się, Czokołdówna.
Pan Jan szybko się zwrócił i popatrzał na śmiejącego się szlachcica.
— Może być, rzekł po chwili, ale ja o tém nie wiem. To wiem, żem ja z Czokołdów ostatni, i że moją tarczę, gdybym ją miał, przyszłoby na grobie skruszyć.
— Czekajcie, nie śpieszcie... jeszcze się możecie ożenić, jeśli nie jesteście żonaci.
— A no tak! w porę, zawołał Czokołd, pokazując siwą głowę podgoloną: w samą porę.
— Wiesz co? rozczulony dodał biorąc go pod rękę pan Lambert: jedź tylko zemną, znajdę ci starą pannę dobrze zakonserwowaną, posażną, poprowadzę do ołtarza i zielona gałązka nowa puści od starego pnia Czokołdowskiego.
— Dziękuję, pokłonił się pan Jan: uniżony, uniżony! jeszczeście mi schowali co mieliście najtwardszego do zgryzienia, starą pannę... Wyć przecie wiedzieć powinniście, że ze staréj kury nawet rosół dobry zgotować trudno, a dajecie mi...
Poczęli się śmiać i rozmowa szczęśliwie od-