— Ale się nie mógł przyczynić do porwania dziecka, bo się nie ruszył krokiem... mówię pani, że był ciągle zemną.
— Mogło to być umyślnie, a ludzi dla tego podstawić mu to nie przeszkodziło. Szukaj z kim on tu miał stosunki, wywiaduj się gdzie bywał, ślad możesz znaleźć.
Stolnik posępnie się zamyślił. Znać jednak było, że nie wierzył w to co słyszał.
— Ależ on tu ma przecież powrócić? Pojechał z mojego polecenia do Warszawy... i spodziewam się go wkrótce.
— Zobaczymy czy powróci... krótko rzekła starościna; wezwałam was dla tego ostrzeżenia, róbcie co uznacie za właściwe.
— Czokołd!! począł powtarzać Kobyliński, — ale nie! stokroć nie! Okazywał mi tyle życzliwości... ocalił mi życie.
— Wypadkiem.
— To prawda, rzekł stolnik, był też człek trochę dziwny, ale skazany na bannicyę za gwałty nie śmiałby się tu przecież pokazać... Ktokolwiek ze starszych ludzi mógłby go poznać...
W téj chwili przyszła na myśl stolnikowi scena z Horpyną i wyrzucone przez nią wyrazy, które mogły być w pewnym związku z tém co mówiła matka. Zamilkł więc zafrasowany, zdumiony, wpadłszy na trop jakiéjś uknutéj zdrady, któréj się nie domyślał.
Odwiedziny u starościny jak zwykle nie trwały długo. Po rozmowie i jedzeniu, do którego służył mu tylko dla towarzystwa podstarości, gdyż starościna i ojciec Ksawery obchodzili wigilię jakiegoś patrona, matka wezwała jeszcze raz do siebie odjeżdżającego zięcia, i wyciągając znów rękę do pocałowania wstrzymała go nieco.
— Jeśliby się ten człowiek, ufając w to, że go nie znacie, zjawił znowu zuchwale, możecie i powinniście śmiało i natychmiast go pochwycić. To bannita... skazany na śmierć i najniebezpieczniejszy gwałtownik.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.