drogi, a ja na klęczkach cię prosić będę, nie jedź — zostań, dla mnie to uczyń, zaklinam, niech mam powracać do kogo, czy Pawełka odszukam czy nie... Bóg wie, czy Teklunia z Warszawy na wieś zjedzie — trudno ręczyć — dom pustką stanie, a ja w nim nie wyżyję... Zlituj się nademną.
To mówiąc ręce złożył. Pobieżnym rzutem oka pani Duńska dojrzała, że Cieszym płakał — żal jéj się zrobiło człowieka.
— Ty nie masz w domu nikogo, jam tak jak sierota, krewną mi jesteś i najlepszą przyjaciołką i najlitościwszą towarzyszką... nie opuszczaj mnie...
— Ale, mój drogi bracie — przerwała wdowa: zdaje mi się że dla ciebie, dla mnie, dla nas obojga... nie uchodzi to, bym w twoim domu zasiadała. Żonie twéj, któż to wie? — szepnęła rumieniąc się — mogłoby to być przykrém...
— Jéj! rzekł Cieszym, jéj? — Ruszył ramionami. Ona jest na wszystko obojętna! Mogła porzucić mnie i dziecko... nie powraca... co ją obchodzi mój los!... A ja, Marysiu droga, jam jeszcze większy niż ty sierota... ja nie mam nikogo... Bóg wie co się stanie z dziecięciem... z żoną... ja zginę...
— Przecież mężczyzną jesteś — rzekła nieśmiało wdowa — trzeba mieć męztwo...
— O! każ mi się pójść bić — nie ulęknę się
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.