Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

niając mu, aby się jéj nigdy na oczy nie śmiał pokazywać. Dwa dni potém męczył ją ból głowy, ale pocieszało to, że była jak ptak wolna, że mogła wybierać; o powrocie do domu jakoś ani mowy, ani myśli nie było. Męża nie kochała wcale, dziecko jéj było dosyć obojętne, a życie wiejskie codzień wstrętniejsze. Pawełek przychodził jéj niekiedy na myśl, wzdychała nawet z obowiązku, ale w pięć minut zapominała o nim dla wstążki.
Wkrótce po pozbycia się szambelana, który jak cień pomimo to chodził za nią, za co się na niego nie gniewała wcale, udając tylko, że go nie widzi, hrabina Sermazy przedstawiła jéj swego kuzyna, a zatém powinowatego także Teklusi, młodziuteńkiego dziedzica wielkiéj fortuny, hetmańskie dziecko hrabiego Seweryna. Chłopak był piękny jak Apollo belwederski, świeży, wstydliwy jak panienka, na świat dopiero wypuszczony, nieśmiały, rumieniący się, potrzebujący, aby ktoś przez litość zajął się jego ukształceniem. Wychowywał się on w Paryżu, był najświeższéj mody, niezmiernie bogaty, a w Warszawie wszystkie panny i panie oczyma za nim biegały wzdychając. Tekluni się niezmiernie podobał, a ona jemu bardziéj jeszcze... Naiwna wszakże stolnikowa, po wiejsku dając serce, zaraz myślała o ołtarzu i ręce, a tu nie było najmniejszego podobieństwa, aby o