Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

poczęłaby się bieganina, zasadzki, pukanie, rąbanie i życieby mi wypiękniało.
— Toście widzę, jak to my wszyscy po trosze, na awanturki łakomi, zaśmiał się pan Lambert.
— Zrozumiejmy się, przerwał Jan: mnie nie idzie o przygody, ale o robotę. Mój Boże! gdybym miał swój zagon, rolę, chatę, żonę, dzieci, a było gdzie i po co wynijść, czego dopilnować, nie pragnęłoby się ze zbójami wojen prowadzić... Bóg widzi.
— Ale cóż was pozbawiło domu i rodziny?
Na to zapytanie pan Jan głowę opuścił, westchnął, zbliżył się do kubka, popił i zniżonym głosem rzekł:
— Tego się nie mówi!! Wola Boża... wola Pańska... niech będzie błogosławiona.
— Ano, kiedyś asindziéj tak niedowierzający i uparty, zaczął Cieszym, nie chcesz mi o sobie nic mówić, to ja się waści wyspowiadam.
W téj chwili słudzy wnieśli siano i kobierce do izby, poczynając słać na podłodze. Czokołd się zwrócił i dobył zegarka srebrnego, chcąc zobaczyć godzinę. Wedle obyczaju nosił go na lewéj piersi. Jakoś mu nie łatwo było dobyć, macnął... coś zawadzało... opończa była rozdarta, aż na ziemię się coś potoczyło. Ze zdumieniem wielkiém postrzegli, iż to była kula spłaszczona, którą zbój snadź wystrzelił. Byłaby w samo serce ugodziła, gdyby jéj zegarek gruby, we dwóch kopertach nie wstrzymał. Spłaszczyły się one wprawdzie i kula za sukno, przebiwszy je, stoczyła się. W gorączce téj Czokołd ani czuł, ani wiedział o niczém. Dopiero ująwszy kulę, a w drugiéj ręce trzymając