Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

zegarek, aż pobladł z wrażenia.
— Widzicie! rzucając się ku niemu zawołał Cieszym: dla mnieście o mało życia nie postradali.
— Alem szwanku nie poniósł, przemówił siadając na ławie Czokołd, który wciąż trzymając zegarek w ręku, patrzał nań. Wiecie co mnie przejmuje? Ten zegarek, to ostatnia, jedyna po ojcu spuścizna.
— Cożem mówił! załamując ręce krzyknął Cieszym: a nie jestże wszystko opatrzone przez Boga i cudowne!!
— A któż temu przeczy! mruknął Jan dobywając z trudnością cebuli staréj, która w pogiętych mocno kopertach ugrzęzła, ale oparła się mimo tego szwanku kuli, odmawiała daléj swe nieustanne pacierze. — I zegarek idzie! zawołał zdumiony Czokołd... Przyłożył do ucha, starowina gdakał wesoło jak przedtém. Cieszym, który już był swego złotego dobył, aby zastąpić rozbity, zawahał się i schował go do kieszeni zawstydzony.
Dobry czas Czokołd milczał, potém zegarek pocałował i obok posłania go złożył z pistoletami, a jął się krzątać jakby mu się na sen zbierało. Cieszym też rozdziewał się z wolna i sakwy dobrze nabite pod poduszki pakował. Brzęknęły węgierskie dukaty.
— Nie głupi ludzie, szepnął z cicha do pana Jana: widzi mi się, że to była rzecz obmyślona i bodaj czy się jeszcze na baczności mieć nie potrzeba. Musieli wiedzieć zbóje, żem nie próżen jechał, bom część posagowéj summy odebrał w obrączkowych, i byliby się co się zowie pożywili.