Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

wybić go z głowy. Przyjaciel nader żarliwy, nowy brat wedle ducha, wkupując się w łaski pięknéj Tekluni, musiał przyrzec, że przetrzę sie całą Warszawę, i jeśli ono się w niéj znajduje, to dziecię odszuka.
— A wiesz pan co! zawołała składając rączki, które zawsze pokazywać lubiła Teklunia: wiesz pan co? gdybyś mi dopomógł wyszukać Pawełka... nie ma na świecie czegobym wam odmówić mogła.
Zarumieniła się mocno wyrzekłszy te słowa, poprawiła się zaraz, tłómacząc granice, jakie żądaniom kładło braterstwo, ale niemniéj wojewodzic zapisał sobie znaczące wyrazy.
— Bo, wiesz pan — wiesz, dodała żywo Teklunia: kocham dziecko, ale równa méj miłości dlań jest nienawiść dla ojca jego... A! panie, co ja z tym człowiekiem ucierpiałam! On teraz pochlebia sobie, że wyszuka co z winy jego zatracone zostało. Gdybym ja mogła mu dowieść, że jest jak był do niczego, niezdara... ciemięga! a! byłabym szczęśliwa! Bo — wystaw pan sobie człowieka, którego nawet nienawidzieć nie można, któremu na pozór nic zarzucić niepodobna, który niby jest słodki, dobry, a mdły, nudny... zabijający. Bo żeby z nim choć się pokłócić — ale nigdy nie ma za co! Można zrobić co się podoba... nie stęknie, nie skrzywi się, nie zapali... a na ostatku rozpłacze się jak dziecko. Ja takich mężczyzn maślanych nie lubię.
Rozśmiała się przytomna hrabina, wojewodzic temu łatwemu dowcipowi przyklasnął, ale my-