Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

głos mężczyzna: wszakże źle ci zemną nie jest...
— O! ja tego nie mówię! tyś dobry, tyś dla mnie bardzo dobry! ale tatkabym wolał.
— Kiedyś też, wzdychając odezwał się stary, powrócimy do niego. Tym razem śpij, odpoczywaj, nie smuć się, a wszystko będzie dobrze...
Ale chłopak twarz do poduszki przyłożywszy płakał. Nie przerywał mu tego wybuchu czułości i bolu po wspomnieniach jeszcze świeżych stary jego towarzysz, dał mu się wypłakać i uspokoić, zagadywał go o rzeczach obojętnych, mówił o dalszéj podróży, o spoczynku w nowym domu, o młodych chłopakach, których wkrótce pozna, i z wolna ułagodziwszy dziecię, napoiwszy je i nakarmiszy, do snu ukołysał. Zasnęło znowu. Naówczas zawołał szlachcic woźnicę od koni, aby pilnował śpiącego, a sam, gdy już dzień był dobry, poszedł za dzwonkiem do kościoła.
Wnętrze tego wspaniałego gmachu, w smaku właściwym zakonowi, który go wznosił, całe błyszczało od złoceń i wyszukanéj ornamentacyi; pełno w nim było ołtarzy, obrazów, wotów i oznak gorącego nabożeństwa, ale nawa była pusta prawie, a oprócz kilku kobiet i zakrystyana w kościele nikogo. Ksiądz staruszek przygarbiony wyszedł suwając nogami, ale krokiem pośpiesznym przed wielki ołtarz; był to znany