szowski i dwóch jeszcze patrów; resztka dawnéj szkoły utrzymywała się niewiele już uczniów wabiąc do siebie. Choć pora była zimowa, mieszkanie oczyszczono w kilka dni, wyporządzono i ogrzano, tak, że się do niego wnieść było można.
Dziecięciu nowość stała za rozrywką, a ojcom żywe dziecię, roztropne, ciekawe, chciwe nauki, spadło jakby dar z nieba. Nudzili się biedni, a teraz wszyscy, nie wyjmując ks. Olszowskiego, jakby je sobie za własne przybrali, nacieszyć się niém nie mogli. Parski też wychowańcem zajmował się z taką czułością, iż budował wszystkich. Dowodziło to nim dobrego serca, że obcą sierotką mógł się tak zaprzątać, i nie mając własnych, cudze dziecię ojcowskiém uczuciem ukochał. Zwierzył się on ks. Olszowskiemu, iż chłopak nie miał rodziców, choć mu o tém mówić nie było można, i uplótł całą jakąś ad hoc tragiczną historyę, któréj wszyscy uwierzyli święcie.
Najlepszym dowodem jéj prawdziwości było wylanie zupełne Parskiego dla kochanego wychowańca. Gdy raz już osiedli w starym klasztorze, a życie się ułożyło i uregulowało, mogli się wszyscy przekonać, iż opiekun żył tylko cały dla dziecka. Od rana do wieczoru z niém był ciągle, wymyślał mu zabawy, ułatwiał powolną naukę, czuwał nad zdrowiem, przewidy-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.