Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

Stolnik już daléj wytrwać nie mógł, chwycił czapkę z pod ręki i zabierał się zniecierpliwiony do wyjścia.
— Czekajże waćpan, poczęła starościna zbliżając się: gniew na mnie nic nie da. Po tom go tu wezwała, aby przynaglić do starań o wyszukanie syna... a — jeśli nieprawdą jest, że myślisz już o nowych ślubach, jeśli ci matka Pawełka droga... słuchaj... rozwód odwołaj, pogódź się, wracaj na wieś z nią... bądź mężczyzną... ona się upamięta i będziecie szczęśliwi.
Na te słowa Cieszym zdziwiony oczy podniósł.
— Ale z drogi, na którą weszła Teklunia, powrót niepodobny! zawołał.
— Nie rozumiesz świata ani serca kobiety, cicho rzekła starościna głos łagodząc. Właśnie z niéj najprędzéj i najchętniéj się powraca, bo się przekonywa, że tego, czego szukało tam serce, nie znajdzie nigdy. Po doświadczeniu smutném, po zawodach, Teklunia ci powróci żoną najlepszą, najpowolniejszą.
— Nie, odparł stolnik, nie kocha mnie, a ja do niéj serce straciłem; odgrzewane szczęście, pani starościno, gorsze od zimnego. Nie — to nie może być! Zresztą ona sama sobie tego nie życzy; mówią, że ma już gotowego pretendenta do ręki, który tylko rozwodu czeka.
— To nic! zawołała matka: ja ją tu sprowadzę, pogodzę was... użyję mojéj nad nią władzy. Rozwód nie może być ważny... kościół go nie