Gdy się po owym dobrym miodzie przebudził wreszcie Oxtul, zdziwił się mocno dokoła w izbie postrzegłszy tylko siano gołe, a na nim wyleżanych tyle złobów ilu było towarzyszów, ale ani ich ani rzeczy żadnych przy sobie. Myślał, że tak go tylko niesubordynacyą nastraszyli, gdy z rozmowy w progu z gospodarzem przekonał się, iż niewdzięczni podkomendni odjechali go samego. Kląć zaczynał już, kiedy właśnie w narzuconéj na opuszki opończy stanąwszy we drzwiach, postrzegł szlachcica zakapturzonego, który konno jadąc gościńcem, do wrót zmierzał. Wzrok miał bystry, z razu jednak oczom nie chciał wierzyć i szczęściu, zobaczywszy Czokołda‑Krajewskiego. On to w istocie był. Oxtulowi jakkolwiek staremu wypze serce uderzyło i w oczach się zaćmiło. Już wjeżdżał w bramę. Oxtul ledwie miał czas
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.