drzwi zamknąć i na haczyk spuścić, aby się rozmyślić co robić.
Samemu go wziąć zdawało się niepodobieństwem... można było wszakże polityki zażywszy zatrzymać go, posłać do swoich, otoczyć i złapać. Oxtul ufał w to, iż Czokołd nie wie o jego wstąpieniu w służbę stolnika, a na wszelki wypadek postanowił choć popróbować szczęścia. Posłyszawszy więc stąpanie konia w stajni, odział się żywo z większego, i niby ziewając a przeciągając się, wyszedł z wolna do stajni.
Nos w nos spotkali się z Czokołdem.
— Jak miłego Boga kocham! a to! a to niespodzianka! krzyknął Oxtul. Góra z górą! W imię Ojca i Syna... co tu jegomość robisz!
Czokołd się ani odrobiny nie zmieszał.
— A no, jadę, rzekł.
— Dokąd?
— W świat... a wy?
— Ja, ja także... Czy nie w jedną stronę? dodał Oxtul.
— Z pewnością nie w jedną, odparł Czokołd; bo jeśli wy pojedziecie w prawo, ja w lewo, nie żebym towarzystwem gardził, ale samowtór podróżować nie lubię.
Oxtul ziewnął machając ręką.
— Ja się też nie napraszam...
— Ale przyznaj się, że gdyś mnie zobaczył, dodał śmiejąc się Czokołd, musiało ci się słodko zrobić... Tyleście się mnie nadaremnie na-
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.