Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz dzień był już jasny i słońce pogodne weszło po chmurnéj nocy, gdy się panowie w izbie przebudzili. Czuwali snadź do białego dnia, a ludzie też usnąć nie mogli, i dopiero się to wszystko o dziennym brzasku ruszać zaczęło. Służba ledwie się cokolwiek przedrzemać czas miała, bo rano trzeba było konie napoić i opatrzyć, i mieć wszystko pogotowiu, znali bowiem pana Lamberta, że zasypiać nie lubił i dnia napróżno strawić nie cierpiał, a w podróży korzystał z każdéj godziny. Gdy do dnia wrota otwarto, aby konie do wody wywieść, wcisnął się jakiś człowieczyna ciekawy, z kusa po węgiersku ubrany ubogo, który niby wódki chciał u żyda, ale w istocie długo się taborowi przypatrywał, służbę zaczepiał, rozgadać próbował, a milczeniem zbyty odszedłszy, powrócił za chwilę z drugim takim drabem jak sam. We dwóch im się wszakże nie lepiéj u-