szukali, a tu sam w ręce wlazł.
— Jakto? spytał Oxtul.
— Nie udawaj, zimno począł Czokołd: jakżebym ja ścigany nie wiedział, ile zamną gończych puszczono! Zemną komedyi grać nie warto... Jać wiem, że ci płacą i żeś za pieniądze gotów na wszystko.
Ox ul osłupiał, a mówiąc po prostu, języka w gębie zapomniał. Moment stał obałamucony, nie wiedząc już co powiedzieć.
— Cóż myślicie, odparł wreszcie, że się będę zapierał! Nie! Prawda, że stolnikowi służyć chciałem, ale w tém grzechu nie tyle, co komuś przez zemstę dziecko porwać.
— Tylko ty mnie nie sądź, Oxtul, rzekł podróżny; tobie to nie przystało, bo tybyś nie dla zemsty, ale dla grosza ukradł Przenajświętszy Sakrament... Znamy się.
— Jak łyse konie, zaśmiał się Oxtul. Bez urazy, a gdzieżeś dziecko podział?
— A tobie co do tego! rzekł Czokołd... Szukajcie! macie nosy, wyżłowie.
— Kiedy to z wami rozmówić się już nie można zaraz od ostatnich słów!
— Że ich dla waszeci dobierać nie myślę, to pewna, zawołał Czokołd... Nie będę was wszakże nudził moją rozmową, koń się wysapie, ja wódki się napiję i ruszę zaraz. Przestrzegam cię tylko, że jeśli się ważysz zamną... strzelę jak na polowaniu...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.