na téj saméj drodze właśnie, gdzie pierwszy raz stolnika spotkał, i jeśli nie od śmierci, to od ciężkiéj walki zachował. Miejsce to uczyniło na nim wrażenie przykre, a całém pasmém pociągnęły się za niém przypomnienia stosunków z człowiekiem, któremu za gościnność i dobrą wolę taką się nieludzką zemstą odpłacił. Znajdował na swą pociechę Czokołd, że ratując człowieka, któremuby znając go, na ratunek nie przyszedł, rachunek ten po części opłacił. A jednak na duszy mu było smutno. Jechał powoli, ciemności w lesie gęste, mimo znajoméj drogi, pośpieszać nie dozwalały. Prawie w wąwóz wjeżdżając, usłyszał szelest w krzakach nad drogą, lecz ten łatwo mógł pochodzić od spłoszonego zwierzęcia. Nie troszcząc się o to wielce, spuszczał się w dół, gdy nagle błysło mu nad głową i huk dał się słyszeć. Koń się rzucił naprzód, i śmiech dziki rozległ się z tyłu.
— Oto tobie zapłata!
W głosie poznał Czokołd rabusia, którego był związanego porzucił... sądził wszakże ochłonąwszy ze strachu mimowolnego i wyskoczywszy kilkadziesiąt kroków naprzód, iż kula go po nocy chybiła, gdy pod suknią poczuł nagle ciepło. Bok prawy był mokry... Zbój nie ubił go wprawdzie jak chciał, ale ranił. W pierwszéj chwili bolu nie czując, rany też jaka była nie wymiarkował, ale kula nie wyszła, musiała więc gdzieś zagrzęznąć i krew płynęła obficie. Cugle wziąwszy w zęby, najprzód chustą się
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.